Koronawirus, ospa i wszy
Nastrój mam taki, że lepiej by było, gdybym nie napisała ani słowa. Jestem skwaszona, wykrzywiona, podkurwiona i niemiła.
Groza związana z koronawirusem mnie wkurza, nasze rodzinne oczekiwanie na ospę u młodszej trójki mnie wkurza, oczekiwanie na wszy mnie wkurza.
Dodam jeszcze do tego potrzebę wymiany czegoś tam w samochodzie, czegoś czego nazwy nie pamiętam i czego nie ma w hurtowniach motoryzacyjnych. No i inne umilacze, jak – konieczność zakupu oprogramowania za 20 tysiaków, rzygający kot i latający wokół mnie komar też mnie wkurzają.
Chyba kupię sobie czekoladę. Nie, jedna czekolada tu nie pomoże. Powinnam sobie kupić dużo czekolad. A po wczorajszej wizycie w Biedronce jestem pełna obaw, czy za chwilę czekolady nie znikną ze sklepowych półek.
Mam dziką ochotę na płatki róż w cukrze – do podkręcenia smaku szarlotki, do kruchej krajanki z migdałami, do drożdżowych bułeczek. Jak o płatkach różanych piszę, natychmiast czuję ten cudowny intensywny aromat. Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam.
Wyłączam radio, serwisy internetowe, idę do lasu i przez chwilę koronawirusowe szaleństwo jest poza mną. W lesie jakby inna rzeczywistość – wiosna idzie wbrew koronawirusowej trwodze. Jestem daleka od paniki i jeszcze dalsza od lekceważenia. Chciałabym żeby to się już skończyło, żeby ta ciemna chmura przestała wisieć nam nad głowami. Chciałabym przestać zastanawiać się, czy iść z dzieckiem do lekarza, czy też pójście do przychodni jest za dużym ryzykiem. Chciałabym przestać zastanawiać się, w jakiej sytuacji zawiesimy dzieciom przedszkole. Ile i czego trzeba kupić, aby odizolować się na dwa tygodnie od „zewnętrza”. Chcę powrotu ciepłego, lepkiego i fałszywego poczucia bezpieczeństwa.
Wstanę jutro rano, otworzę okno by wpuścić leśny chłód. Pstryknę kawę w ekspresie, skroję do końca upieczony dziś bochenek wieloziarnistego chleba. Postawię na stół masło, żółty jak słońce miód dyniowy. Dzieci najpierw pokłócą się o to, komu należy się chlebowa piętka. Potem będzie dyskusja, która strona stołu powinna mieć najpierw maselniczkę. Żeby uniknąć zanieczyszczenia miodu masłem, okruchami i śliną z oblizanych noży, przejmę słoik we władanie i będę wszystkim po kolei smarowała poranne kromki. Florka na chlebie z miodem ułoży sobie plasterek tłustego twarogu. Jaśminka z Brunonem poproszą na zakończenie śniadania po grubym plastrze twarogu posmarowanym miodem, do zjedzenia którego będą poszukiwać w szufladzie malutkich posrebrzanych łyżeczek. Lubię przewidywalność.
Aż trudno mi uwierzyć, że ten młodzian z powyższego zdjęcia kończy w przyszłą niedzielę roczek. Zleciało. Od wszystkich domowników pada jedno ciekawskie pytanie – A jaki tort zrobisz tym razem? I jeszcze zdanie mające mnie utrzymać w cukierniczej kondycji – Tylko pamiętaj, że nie może się powtarzać z naszymi tortami!
A ja już wiem, jaki tort zrobię, ale im nic a nic nie powiem 🙂
Na koniec jeszcze Marka Dyjaka wstawiam. Uwielbiam. Gdybym umiała pisać i umiała śpiewać, dokładnie tak by to brzmiało.
Matka to ma klawe życie…