Przepis na rosół
Rosół, to moja pierwsza odpowiedź, jeśli ktoś spyta o niedzielny obiad. Tak było w moim rodzinnym domu, tak i ja rosół traktuję odświętnie. Jest to danie, które wymaga pewnych zabiegów, takiego kulinarnego czary mary, jakiego nie stosuję przy żadnych zupach. Do rosołu wybieram zawsze najładniejsze mięso i najświeższe warzywa. Nigdy, przenigdy nie robię go na zamrożonej wcześniej włoszczyźnie.
Rosołowe nauki pobierałam od mojego ojczyma, który jest zdecydowanym rosołowym mistrzem. Przyznam, że na początku irytowały mnie te dziwne zabiegi wokół niedzielnego obiadu, to wieczne zaglądanie do garnka, ta dbałość o to, żeby rosół był klarowny i podany w białych naczyniach. Ale z wiekiem człowiek nabiera rozumu i zaczyna cenić to, co wcześniej obśmiewał.
W całym tym rosołowym misterium ważny jest też czas. Rosół, podobnie jak czekolada nie lubi pośpiechu. Lubi sobie powolutku mrugać w garnku i nabierać mocy. Lubię, jeśli jest on esencjonalny, niezbyt tłusty, gorący i obowiązkowo w dużej ilości, a najlepiej w za dużej. Bo nie ma nic lepszego niż sos potrawkowy zrobiony na domowym rosole, albo grecka zupa cytrynowa.