Tato, a mama zepsuła płot!
Pisałam post w trzech podejściach, przez 8 miesięcy. Udało się skończyć!
06.11.2021 r.
Stała się rzecz wiekopomna – dołączyłam do grona kierowców. I najmniej z całej rodziny się z tego cieszę. Czuję głównie ulgę, że rozgrzebana 20 lat temu sprawa, została wreszcie zamknięta. Robiony w zamierzchłej przeszłości kurs i aktualne szkolenie różniły się od siebie jak czerń i biel. Komfort szkolenia bardzo podniósł fakt, że wreszcie trafiłam na instruktora, który mnie za tyłek nie usiłował złapać. Mój pierwszy instruktor to taka klasyka czującego swą przewagę obleśnego dziada. Kiedy dwa lata temu postanowiłam powrócić do sprawy prawa jazdy i szukałam instruktora, byłam pewna, że powaga jaką daje mi wiek i fakt bycia matką czwórki dzieci, rozwiązują problem niestosownych zachowań ze strony szkoleniowca. Już na trzeciej jeździe okazało się, że jestem w błędzie i na dodatek jak zwykle nie doceniam swojego tyłka. Byłam bliska poszukania kobiety instruktora, licząc, że na nią nie będzie działał mój – najwyraźniej – zwierzęcy magnetyzm. Koniec końców, po odczekaniu kolejnych dwóch lat, do szczęśliwego finału i uzyskania budzących wciąż we mnie mieszane uczucia uprawnień doprowadził mnie mężczyzna. Miła niespodzianka na koniec – bywają kulturalni instruktorzy.
06.02.2022 r.
Kontynuować post rozgrzebany 3 miesiące wcześniej? Emocji z listopada nie oddam, bo zaledwie widmo po nich zostało, ale sprawę płotu pamiętam.
Przywiozłam Florkę ze szkoły, wypuściłam z samochodu i postanowiłam zaparkować. Zaparkować idealnie, tak bliziutko płotu, że nawet myszka się nie przeciśnie. Wiadomo, jak się już z sześć razy w życiu parkowało przy własnym płocie, to ten siódmy raz to luzik (zwłaszcza jak dzieci zwisają przez ogrodzenie i dopingują). No i oczywiście bęc w murek. Myślę sobie – szybko podjadę do przodu i jeszcze raz spróbuję, nic się nie wyda. Niestety, na niewydanie szans nie było. Nie dość, że poczułam, że blacha z podmurówki mi się gdzieś zahaczyła i ją ciągnę, to dziki rechot wydała z siebie zwisająca z płotu Jaśmina i pognała do Marcina z tytułowym okrzykiem – Tato, a mama zepsuła płot! Na wszelki wypadek złapałam obronnego focha i od razu przeszłam do ataku – samochód nie taki, płot nie tam gdzie powinien stoi i w ogóle ja nigdy prowadzić samochodu nie chciałam, zostałam ZMUSZONA. Mąż wykazał się klasą, spojrzał na płot, na samochód i pyta – A w lusterku nie widziałaś, że ci za bardzo na płot tył idzie? Fakt, widziałam, ale sądziłam że zdążę się wyratować. Moje tłumaczenie Marcin skwitował – a to w porządku. No i po całej sprawie było, blacha przymocowana, auto nie ucierpiało, tylko to małe rozczarowanie z powodu braku babskiej solidarności. Wystarczyło, że spojrzałam na Florkę i wykonałam delikatny przeczący ruch głową. Starsza córka w lot pojęła, że po grób łączy nas straszna tajemnica płotu i ani mru mru całemu światu. A Jaśminy w życiu nawet przekupić by mi się nie udało, ten ubaw, ten pośpiech by naskarżyć na matkę, to oczekiwanie, jak się sytuacja rozwinie, eh.
Podsumowując moje niespełna półroczne „doświadczenie” drogowe – jeździ mi się źle, jeździć nie lubię, jeździć się boję. Wolę każde znienawidzone zajęcie domowe, tylko nie miejsce kierowcy w samochodzie.
———————————————————————————————————————
05.07.2022.
Pięć miesięcy upłynęło od drugiej próby ukończenia postu zaczętego w listopadzie minionego roku. Tempo, jakbym trzynastozgłoskowcem usiłowała pisać. Warunki mam dziś wyjątkowo sprzyjające, więc jak formę trzynastozgłoskowca sobie odpuszczę, powinno się udać. Marcin zabrał dzieci i pojechał do rodziców. Jestem SAMA w domu (i to chyba już szóstą godzinę), po raz pierwszy od 4 lat! Bywały oczywiście krótkie epizody bycia samej w domu, ale służyły one dopinaniu spraw socjalno-bytowych, a nie relaksowi.
Po takich 4 latach hałasu i tupotu dziecięcych stóp, stan bycia samej w domu traktuje się z pewną nieufnością i niedowierzaniem. Kiedy samochód z rodziną zniknął mi z oczu obeszłam dom i ogród zaglądając we wszystkie kąty, czy aby nikt mi się nie ukrył w warzywniku chociażby. Nikogo nie znalazłam, zostałam ja i dwa stare koty. Najpierw poleżałam sobie nie robiąc nic, a potem potrudziłam się nad wyborem przyjemności. Książka? Netflix? Prosecco? Kąpiel z pianką? Spacer? Kawa + czekolada? Książka – nie (jeszcze nie w tamtym momencie). Netflix – nie (bo żadnych niepotrzebnych dźwięków i obrazów). Prosecco – nie (matka dzieciom w dzień roboczy pijąca wino wraz z własnym odbiciem w lustrze? – nie nie nie). Kąpiel z pianką – nie (nie cierpię kąpieli z pianką, nie cierpię kąpieli bez pianki, moczenie się w wannie wkurwia mnie zamiast relaksować). Spacer – nie (bo nie chce mi się). Kawa + czekolada – nie (patrz książka). Opadła mnie za to dzika ochota na papierosa. Myśl, że Marcin by mnie zakatrupił tylko tę ochotę podkręciła. I tak sobie myślę – sprawdzę czy Wojtek jest w domu. I owszem, Wojtek był w domu, a wraz z Wojtkiem na pewno jakiś papieros był. Sama świadomość, że jestem o grubość ściany, o jeden telefon i przełożenie ręki przez płot, no o włos dosłownie od czynu zakazanego, sama ta świadomość mi wystarczyła. Nie zapytałam sąsiada o fajkę. Dopiero teraz sobie uświadomiłam, że nie przywykłam do własnej mobilności. Przecież mogłam wsiąść w samochód i zamiast sępić papierocha od sąsiada, nabyć pety na drodze kupna. No i ciekawe gdzie ja też tę brzydką paczuszkę miałabym schować? Jakby sprawa papierosów wyszła na światło dzienne – ręka, noga, mózg na ścianie (moje o zgrozo!). Toż to na poziomie zdrady, albo jeszcze wyżej na marcinowej liście zakazów. Nie warto życia ryzykować. Bawi mnie akceptacja mojej mamy dla moich nikotynowych chęci. Gdy kiedyś mamie się z nich zwierzyłam, skwitowała – noooo, moja córeczka dojrzewa.
Porzuciłam nikotynowe marzenia, wygrzebałam ołówki i usiadłam do rysowania. Obiecałam kiedyś Guciowi, że narysuję mu Snoopy’ego na rowerze i tak też uczyniłam. Potem leżaczek, książka + kawa. No i wreszcie tu wylądowałam. Pytają znajomi – dlaczego nie piszesz? Pyta rodzina – dlaczego nie piszesz? Pytają nieznajomi – czy już nic nowego na stronie nie będzie? Jedno wiem – nie wiem co dalej z tym miejscem będzie.
Skończyłam czytać biografię Jerzego Pilcha, skończyłam czytać Pilcha Dzienniki. No i tak jak uwielbiam Pilcha pisarza, tak Pilcha człowieka nie wiem, czy bym polubiła. A to jeden z moich ulubionych fragmentów z „Drugiego dziennika”: Nie ma co ukrywać, zamiast licznych narzeczonych jeden Pan Jezus człowiekowi został. Niby wysoko, a markotno. Niby najwyżej jak się da, a im wyżej, tym żałośniej. Niby największa miłość, jaka może człowieka spotkać, a człowiek coś z radości nie skacze. Wolałby niżej, mniej i w ogóle nie tak.
W czerwcu pojechaliśmy na chwilę do Łeby. Bardzo chciałam pokazać dzieciom ruchome wydmy. Było super – piękna pogoda, wszystkie plany turystyczne zrealizowane i na dodatek w 60-apartamenowym ośrodku byliśmy tylko my i jeszcze jedna rodzina.
Przed chwilą rodzina powróciła. Wpada Brunon i mówi – Mamo, ty wiesz jak te krowy na mnie patrzyły? Patrzyły jakbym był sianem! Dziś dzieci zaliczyły pierwsze wędkowanie z dziadkiem. Rybę złowił najmłodszy wędkarz.
Alicja
Cieszę się, że dokończyłaś wpis i takie piękne zdjęcia dodałaś. A fajki jak raz miałam w domu, sztuk dwie.
Teraz to ja będę zapraszać na dymka CBD 🙂
Bardzo ciekawe. Lubię to co piszesz.
Mam nadzieję, że czasem trochę się z tego pośmiejesz. Cieszę się, że dzięki tej stronie możemy się częściej „spotykać”. Ściskam mocno :*