My w wydaniu saute – dokumentalna fotografia rodzinna

My w wydaniu saute – dokumentalna fotografia rodzinna
Tan tydzień kończy się wprawdzie Dniem Matki, ale mi wzruszenia związane z tym świętem towarzyszą od środy.
Bo właśnie w środę miałam okazję przeżywać Dzień Mamy w przedszkolu, grupa Florki przygotowała piękne przedstawienie. W czwartek oglądałam występy grupy, do której chodzi Jaśminka – tam było dużo śmiechu, bo maluszki wolały rozejść się po sali niczym żółwie pędzące do oceanu i usadowić na kolanach rodziców. W pewnym momencie na „scenie” pozostały tylko panie i kilkoro dzieci 🙂
I jakby wzruszeń i radości było mało, w czwartek wieczorem dostałam piękny prezent od Pauli. Dostałam cudownie skomponowany pokaz slajdów z naszej dokumentalnej sesji rodzinnej „Dzień z życia”. No i najpierw oglądałam nas ze ściśniętą krtanią, a przy finałowej fotografii nie wytrzymałam i jak się rozchlipałam… To sobie pochlipałam oglądając pokaz po raz drugi i trzeci i czwarty. Wystukałam potem smsa do Pauli, bo nie chciałam jej beknąć do słuchawki, a dziewczyna się napracowała robiąc mi przyjemność na Dzień Matki. No bo z kilku tysięcy zdjęć, jakie nastrzelała u nas przez około 14 godzin wybrała takie, by utworzyły spójną, trzymającą za serce kompozycję.
Najpierw do sesji „Dzień z życia” podchodziłam z lekką rezerwą. No bo przecież sama robię niemało zdjęć dzieciom, więc niby po co kolejne. Ale jest jedno ale – na tych zdjęciach nie ma mnie. Ba, moje ostatnie wspólne zdjęcie z Marcinem to zdjęcie ślubne! Tak więc cała rodzina orzekła, że sesję chce, a ja do tego byłam zadowolona, że sobie fotografa przy pracy podejrzę.
Paula miała niełatwe zadanie, bo nasze dzieci wstają przed szóstą rano, ale cóż trafiają się czasem tak wymagający modele 😉 Ktoś zapyta – tyle godzin z obcą osobą w domu? I jest szybka odpowiedź – Paula jest wyjątkowo niekolizyjną osobą, nie żeby się o nią można było potknąć, ale naprawdę w codziennym biegu dość szybko przestaje się zauważać wycelowany w siebie obiektyw (a może ja mam zadatki na gwiazdę?). A gdy po zapakowaniu dzieci do łóżek, Paula wyjedzie wieczorem, potrzeba chwili na ponowną adaptację, bo jakby „czegoś” brakowało.
No i co do efektu sesji ważna rzecz – nie sądziłam, że takie zaskakujące i wzruszające jest zobaczenie swojej codzienności z zewnątrz. To udowodnienie, ile momentów z życia domowników mi umyka gdy jestem w ciągłym biegu między garami i karmieniem piersią. I wiecie co, codzienność jest naprawdę piękna, a Paula potrafi to równie pięknie utrwalić.
Nie będę ściemniać – mamy z Paulą podobne poczucie estetyki, obie kochamy czarno-białe zdjęcia. Ja bardzo cenię taką powściągliwość, którą widać na zrobionych przez nią fotografiach. One są po prostu wytrawne jak wino, jak morze Bałtyckie. Na tych zdjęciach jest dokładnie to co powinno być i ani grama za dużo, taka sztuka umiaru.
A z resztą sami zobaczcie (ostrzeżenie – wpuszczam Was do naszego domu, do nas w piżamach, do nas nieupudrowanych i w rozciągniętych dresiorach, do nas przy stole i na kibelku też):
https://poli-grafia.smartslides.com/u-ali-i-marcina