Myśl ma, zamiast powietrzne przerzynać bezdenie…
Za czasów licealnych pławiłam się z lubością we wszystkim co szare (a jeszcze lepiej czarne), ponure, nostalgiczne i smutne. Im bardziej z czytanych i wysłuchiwanych tekstów wylewały się ból i rozpacz, tym były one dla mnie piękniejsze. A poniższy wiersz Przerwy-Tetmajera wypisałam sobie tuż koło biurka, co by się w klimacie utrzymywać:
„Melancholia, tęsknota, smutek, zniechęcenie
Są treścią mojej duszy… Z skrzydły złamanemi
Myśl ma, zamiast powietrzne przerzynać bezdenie,
Włóczy się, jak zbarczone żurawie, po ziemi.
Cóż, że zrywa się czasem i wzlatuje w górę
Z smutnym krzykiem tęsknoty do sfer, kędy słońce
Nieśćmione wyziewami ziemi, jasno gore,
I gdzie szumią obłoki z wiatrami lecące?…
Złamane skrzydła lecieć nie zdołają długo,
Myśl spada i pierś rani o głazów krawędzie,
I znów wlecze się, znacząc krwi czerwoną strugą
Ślady swej ziemskiej drogi — — i tak zawsze będzie.”
O ileż współczesna polszczyzna jest mniej poetycka i mniej atrakcyjna niż kiedyś, jakaś taka płaska. Jak to pięknie brzmi – złamanEmi, ech…
Tak więc w ramach powrotu do przeszłości, a może przez aurę jesienną i zmagania przeróżne, ugrzęzłam sobie właśnie w takich klimatach. Pisać mi się nie chciało, aparatu fotograficznego w rękach nie trzymałam kwartał, ostatnie zdjęcia dzieci mają porobione we wrześniu. Nasyciłam się jednak i próbuję otrząsnąć.
Internet i to co się w nim wypisuje obrzydł mi do tego wybitnie. Niczym Mizaru, Kikazaru i Iwazaru zakryłam sobie oczy, uszy i usta. Może to pozwoli nabrać dystansu.
Jerzy Pilch w swoim „Dzienniku” nasze polskie internety pięknie podumował:
„[…] Z internetem jest podobnie. Centralnie przezeń płynąca rzeka fekaliów całą okolicę zatruwa i zasmradza, do najodleglejszych zakątków dociera, nawet podstawowe informacje czy encyklopedyczne wiadomości w jakiś sposób uszkadza. Można oczywiście żywić nadzieję, że z czasem ten rynsztok się ucywilizuje, zniknie, wyschnie. Jeśli tak się stanie – to u nas na końcu. U nas nawet najmarniejsze strumyki gnoju mają arcywarunki, liczne są wręcz pielęgowane i udrożniane”.
Ja do powyższej rzeki fekaliów dodałabym jeszcze rzekę infantylizmu, co razem daje smród trudny do wytrzymania.
Wczorajszy śnieg ożywił nieco nastrój dzieci naszych i mój. Symboliczna walka na śnieżki za nami i ulepione też zostało małe i brudnawe bałwaniątko. Dziś roztopy jak na wiosnę.
Boże Narodzenie skrada się, a może nie skrada, tylko energicznie maszeruje w naszą stronę. Czas tak przyśpieszył, że co chwilę to Boże Narodzenie mamy 😉
Menu świąteczne spisane, prezentów dla dzieci większości jeszcze nie ma, a mniejszość w garażu jest upchnięta. Gdyby tak trochę przymroziło, to bardziej tych świąt by mi się chciało.
Smęty smętami, ale trochę zabawnych rzeczy też się wydarzyło. Raz udało nam się zapomnieć o jednym z naszych dzieci. Przyjechali do nas znajomi, posiadacze trojga pociech w wieku przedszkolnym i tak się szybko w pogadankę wdaliśmy, że na drodze do lasu wbiło nas w ziemię pytanie Oli – słuchajcie, a gdzie jest jedno z waszych dzieci? Patrzymy na siebie ogłupiali, liczymy biegające pociechy i nagle zawisa pytanie – Gustaw? Ale gdzie jest Gustaw? Przysięgam, że w tym momencie nie miałam pojęcia, czy Gucio został na drodze, przed domem, czy też w domu. Ruszyliśmy z kopyta i z nieopisaną ulgą odnaleźliśmy Gustawa siedzącego na tarasowych schodkach i spokojnie jedzącego drożdżówkę. Niby śmiechy chichy z tego można zrobić, ale światełko ostrzegawcze się zapaliło. Przypomniał mi się pewien ojciec, który pewnego upalnego dnia miał w drodze do pracy odwieźć dziecko do przedszkola. O dziecku zapakowanym na tył samochodu zapomniał, do pracy pojechał, a że to dzień był upalny, dziecko z przegrzania w samochodzie umarło. Ależ ja psy na tym nieszczęśniku wieszałam, a ze mną dobre pół Polski. A tu proszę, okazało się że niewiele trzeba, by uwagę zajęło nam coś absorbującego, przez co jak widać zapomnieć można o swej dzietności.
Ha, wydarzyła się też rzecz wiekopomna, a raczej dekadopomna. Po dziesięcioletniej przerwie pofarbowałam sobie włosy. I już w trakcie wizyty u fryzjera, mając zaledwie 1/4 foliowych zawiniątek na głowie przypomniałam sobie, dlaczego włosy farbować przestałam. Toż żeby wysiedzieć na fotelu te 3 godziny z hakiem cierpliwości trzeba tyle, ile ja nie mam. Patrzyłam urzeczona na panią Natalię, która wydzielała te ultra cienkie pasemka i nie porzuciła znudzona mej głowy po kwadransie. Każdy ma swojego bzika, każdy jakieś hobby ma… Panią Natalię relaksuje robienie pasemek, a mnie relaksuje lepienie pierogów (o ile nie muszę robić tego w dzikim pośpiechu i nie muszę walczyć z piłkami lądującymi mi na polu pierogowych zmagań).
Zaprzyjaźniłam się wreszcie z zakwasem, a raczej znalazłam na niego sposób. I wypiekam chleb za chlebem. Piekę codziennie i wreszcie udaje mi się powtarzalnie uzyskiwać pyszny chleb z chrupiącą skórką i sprężystym pełnym dziurek miąższem – victoria!
I tak jeszcze na koniec wynurzeń zapytam – myje ktoś z Was podłogę szczotką do wc? Nie? Naprawdę nikt? A nasz Gustaw i owszem! Doprowadził tym do śmierci prawie całą swoją rodzinę. Jego starsze rodzeństwo wnet umarło ze szczęścia, a jego rodzice ze zgrozy.
A wiecie o czym miał być ten post? Miał być o moich ulubionych książkach dla dzieci. Nie wyszło, może następnym razem się uda. Nie wiem czy następny raz będzie jeszcze na bezmiksera, czy tez gdzie indziej. Uciekam stąd z osobistą pisaniną, bo mi dodatkowa powierzchnia na stronie jest potrzebna. Jak tylko będę wiedziała dokąd uciekam, podzielę się adresem kryjówki 😉
Alicja