Sto jajek i pięćdziesiąt bratków
Przygotowania do Wielkanocy idą całą parą. Dom wylizany na tyle, na ile jest to możliwe przy czwórce dzieci, kocie i mężu. Pasztet upieczony, galaretka z kurczaka stężała, ćwikła z chrzanem przywieziona. Na parapetach i przed domem bratki. W tym roku miałam prawdziwą kwiatową ucztę. Marcin przywiózł mi 50 bratków i miał mnie i dzieci z głowy na dobre trzy godziny. Teraz zostało to co dla mnie najprzyjemniejsze – pieczenie. Zapytana przez męża w tygodniu o potrzebną na święta liczbę jajek, odpowiedziałam z absolutną pewnością – sto. No i mi chłop nie uwierzył. Musiałam trochę powyliczać – sześć do jednej babki, sześć do drugiej, osiem do drożdżowej, do sernika co najmniej sześć, do farbowania dziesięć, a gdzie tu jeszcze – do sałatki, do sosu tatarskiego, do żurku, jajkami lubimy też się potłuc przy świątecznym śniadaniu. Dobrze żeby chociaż dwadzieścia zostało na po świętach. No i go przekonałam.
Pogoda jest przepiękna w tym tygodniu. Dzieci pasą się na trawie niczym małe owieczki. Myślałam, że osiem godzin na świeżym powietrzu spowoduje, że dłużej będą spały, chociaż o pół godziny. Ale skąd, naiwna byłam.
Usłyszałam od Florki najpiękniejsze wyznanie miłości. Mamo, a wiesz jak mocno cię kocham? – Nie, nie wiem córciu. – Kocham cię tak mocno, ile jest gwiazd i planet w kosmosie, kocham cię tak, ile jest tlenu i bakterii na świecie.
No właśnie, mocniej kochać już chyba nie można 🙂
Przypomniałam sobie, jak dwa lata temu siedziałam w Wielki Czwartek z filiżanką affogato i skrobałam coś tam na blogu. Oczywiście nie mam czasu, żeby przenieść te lata pisaniny, które uprawiałam pod innymi domenami, ale… Ale wszystko jest zarchiwizowane i jak ładnie poproszę Marcina, to zaraz mi tu wklei link do przeszłości 🙂
Wesołych Świąt, bądźcie zdrowi!
Ala