Wymoczki, muchy i kapusta
Ulało mi się basenem, znudziłam się, nie weszłam dziś do wody. Mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu zaczniemy spuszczanie wody z tego szpecącego działkę wynalazku. Wkurza mnie pompa, ciągnący się po trawie przedłużacz. Nie cierpię patrzeć na ten pobasenowy łysy placek na trawniku. W zeszłym roku łudziłam się, że trawa zdąży odrosnąć – nie zdążyła. W tym roku też będę się łudzić, pewnie również nadaremno.
Dobrze, dobrze, narzekanie jest już zaliczone, można przejść do pozytywów. Jestem niesłychanie zadowolona z tego wielkiego, szpecącego działkę i pozostawiającego łysy placek na trawniku basenu ogrodowego 🙂 Dziewczyny oswoiły się z wodą i swobodnie się w niej poruszają wsparte na makaronach. Nauka pływania z deską nam nie szła. Okres ich wrzasku i paniki w wodzie został zamknięty właśnie gdy dojechały do nas makarony. Na tyle się z nowym sprzętem zaprzyjaźniły, że teraz krzyczą, gdy z wody mają wychodzić. Z Brunkiem jest śmiesznie – najpierw wrzeszczy, że chce do wody, potem wrzeszczy w wodzie, a następnie wrzeszczy gdy ma z niej wyjść. Może w przyszłym roku będzie ciszej 🙂
Te wakacje upływają nam pod znakiem oczekiwania na naprawienie tak zwanego – dużego samochodu, czyli samochodu, który jest w stanie pomieścić nas wszystkich. Najpierw covidowe zamrożenie i brak możliwości zdobycia niezbędnej do naprawy części. Potem upojne oczekiwanie, aż mechanik za samochód się zabierze. A z mechanikami jest jak z budowlańcami, obiecane trzy tygodnie trzema tygodniami nie były. Potem ściemnianie, grzebanie, zamawianie jakichś tam kostek i suma sumarum nie jest to jeszcze koniec tej męczącej przygody. No więc, jak zachciało nam się dzisiaj jechać z dziećmi na hulajnogi i chcieliśmy zrobić to w komplecie, wyjście było jedno – Marcin z dziećmi samochodem, ja na oklep – na rowerze. Super było! Przy okazji postanowiliśmy odświeżyć naszą znajomość z rolkami. Po kilkuletniej przerwie Marcin momentalnie złapał z nimi świetny kontakt, a ja ponownie stwierdzam, że ani ja za rolkami nie przepadam, ani one za mną. Nie ma co narzekać, kupione tyle lat temu, starczą mi na całe życie, nawet kółeczek nie trzeba będzie przekładać 🙂
No i jeszcze jedna konstatacja – lubię tę naszą wiejskość w domku przy lesie. Stoję sobie w kuchni, słońce przez szybę grzeje niemiłosiernie. Zza okna dochodzą dźwięki chlapiących się w wodzie dzieci. Mieszam kapustę w wielkim garze, oganiam się od much, w misce wyrasta ciasto drożdżowe. Dwa koty kręcą się po kuchni i udają, że much nie widzą. I jak sobie pomyślałam, że to połączenie – zapach kapusty i upał i koty i brzęczące muchy, to wszystko tyle kobiet z minionych pokoleń odczuwało, to wzrusza mnie ta prostota. Tak, lubię prostotę. Nie lubię nadęcia, udziwnień, sztuczności, słodzenia, kadzenia i tego całego współczesnego udawania.
Ala
P.S. Jaśmina upominana, że ma na rowerze jechać prawą stroną drogi – aaaaaa, ale ja po prawej już jechałam! Przypomniał mi się dzięki temu fragment „Dzienników kołymskich” Jacka Hugo-Badera, fragment, w którym autor opisuje jazdę samochodem z kompletnie pijanym właścicielem zdaje się kopalni złota. Napominany, żeby jechał prawym pasem zdziwił się bardzo i stwierdził coś w stylu – po co prawym, skoro prawy i tak mi się należy.